Na kolejny swój film, po rewelacyjnym "American Gangster", Ridley Scott nie kazał nam czekać zbyt długo. Nie minął rok a możemy cieszyć oko obrazem "W sieci kłamstw". To historia agenta CIA,
Na kolejny swój film, po rewelacyjnym "American Gangster", Ridley Scott nie kazał nam czekać zbyt długo. Nie minął rok a możemy cieszyć oko obrazem "W sieci kłamstw". To historia agenta CIA, Rogera Ferrisa (Leonardo DiCaprio), który tropi kryjówkę jednego z liderów Al-Kaidy - Al Saleema. W pogoni za terrorystą, na polecenie szefa CIA Eda Hoffmana (Russell Crowe) Ferris ląduje w Jordanii, gdzie ma nawiązać współpracę z miejscowymi służbami, którymi kieruje Hani Pasza (Mark Strong). Czy agent może całkowicie zaufać przełożonym w Waszyngtonie i jordańskim sojusznikom? Tematyka filmu przypomina nieco "Transfer" z tą różnicą, że tam pierwsze skrzypce grali ludzie z drugiej linii frontu wojny z terroryzmem, a tu mamy bohatera z pierwszego szeregu. Gwiazdy, które zatrudnił Scott, nie pokazały swojego kunsztu i nie porażają widza. DiCaprio stara się jak może, ale jako ekspert CIA od spraw Bliskiego Wschodu wypada nieprzekonująco. Oglądając jego Ferrisa, mimochodem nasuwa się skojarzenie z "Krwawym diamentem" i "Infiltracją". Z kolei Russell Crowe jako arogancki szef CIA, za nic mający dobre zwyczaje w kontaktach ze światem wschodnim, a zwłaszcza ze służbami specjalnymi arabskich państw sojuszniczych, przypomina nieco policjanta z "American Gangster". Obie gwiazdy przyćmił swoją grą Mark Strong. Jego Hani Pasza ma elegancję i maniery Jamesa Bonda, a zarazem władzę życia i śmierci nad innymi niczym Michael Corleone w "Ojcu chrzestnym II". Film jest sprawnie zrealizowany i właściwie nie możemy się nudzić, w końcu Ridley Scott to bardzo dobry rzemieślnik w swoim fachu. Intryga goni intrygę, akcja za akcją, wybuch za wybuchem, pojawia się nawet wątek miłosny. Dość widowiskowe i wstrząsające są sceny zamachów przeprowadzanych przez terrorystów w różnych miejscach, po których główni bohaterowie, oglądając relacje telewizyjne, nie okazują większych emocji. Szybkości akcji dodają zwłaszcza ujęcia "z satelity", dzięki którym szybko przenosimy się w samo centrum wydarzeń. W filmie nie brak też drobnych akcentów komediowych, głównie w wykonaniu Crowe'a, ale finalny odbiór nie pozostawia złudzeń - walka z terroryzmem rodzi ofiary po obu stronach i nic nie jest tylko czarne i tylko białe.